Alicja Wasiluk
Nie wszystko złoto, co się świeci. I nie wszystko, co ma w tytule: „Ania” oddaje ducha twórczości Lucy Maud Montgomery.
Przekonała się o tym niedawno pewna rodzina, która nieopatrznie zasiadła do Netflixowego hitu „Ania, nie Anna”. Jest to obsypany nagrodami serial oparty na wątkach powieści Lucy Maud Montgomery. Recenzenci chwalą pomysł „urealnienia historii Ani” i „zmianę perspektywy na bardziej dorosłą”. Ale ta zmiana powoduje, że serial (mimo nachalnego momentami dydaktyzmu) oglądać powinni jedynie dorośli. Również z uwagi na fakt, że promuje się tu wartości dokładnie odwrotne do przekazywanych w cyklu książek o Ani.
Świat Wyspy Księcia Edwarda pozbawiono tu jego uroku. W następstwie wysokiego budżetu produkcji oglądamy wprawdzie przepiękne pejzaże, ale już bez atmosfery XIX-wiecznej, chrześcijańskiej osady. Duch społeczności, która się wspiera i wzajemnie kształtuje, która wychowuje pokolenia mądrych ludzi, zamieniono na sztampowy układ: głupi dorośli vs. mądre dzieci. Silne, moralnie bez zarzutu postacie dorosłych stały się nieudolne i pełne wątpliwości. Ania – neurotyczna i nie panująca nad emocjami. Emocje w ogóle zdają się pełnić tutaj ważną, jeśli nie najważniejszą rolę w życiu człowieka. Skrzętnie usunięto wszystko, co mogłoby sugerować istnienie wyższych wartości niż człowiek i jego uczucia. Nowa Ania nie marzy już „by być prawdziwą chrześcijanką” jak pani Allen. Nikt tu nie stara się — niczym Małgorzata Linde — zachowywać się, czy działać „jak dobry chrześcijanin”. Ba, nawet modlitwę przed posiłkiem usunięto ze scenariusza, choć zdecydowanie koliduje to z zasadą prawdopodobieństwa…
Cała rodzina skupiona przed ekranem dociekała, czemu szczycący się wiernym odwzorowywaniem przedstawianych realiów Netfflix popełnił taki błąd. Poddali się, gdy serialowy gazeciarz na XIX-wiecznej, małomiasteczkowej ulicy obwieszczał sensacyjny nagłówek: „Ocieplenie klimatu!”. Dalsze odcinki (z wątkiem rasizmu, homoseksualizmu czy walki o prawa Indian) już sobie darowali.
Nie znajdzie się tu tego, czego można oczekiwać po marce: L.M. Montgomery. Autorka ta stworzyła w swoich książkach urokliwy świat tradycyjnych wartości. Atmosfera Avonlea przypomina niewinny i beztroski czas, w jaki przenieść się można czytając np. o Bullerbyn.
W odróżnieniu jednak od bohaterów Lindgren, postacie Montgomery nie przeżywają tylko sielanki. Autorka porusza takie trudne tematy, jak chociażby wpływ kłótni w rodzinie na dziecko, nietolerancja dla odmienności czy utrata bliskich. Mieszkańcy Avonlea przeżywają beztroskie chwile, lecz także stają przed trudnymi wyborami, uczą się wychodzić z tarapatów, pokonują swoje uprzedzenia i ograniczenia. Śledząc ich losy, czytelnik nie tylko przeżywa emocje, ale uczy się, co jest słuszne, uprzejme lub niehonorowe.
Na kanwie historii opisanej w książkach Montgomery „Historynka” oraz „Złocista droga”, stworzyli 90-odcinkową opowieść o małej społeczności chrześcijańskiej z początku XX wieku. Trzeba przyznać, że mimo dostosowania tej produkcji do wymogów współczesnego kina, producenci starali się być wierni wartościom wyznawanym przez Lucy Maud Montgomery. Autorzy scenariusza przybliżają widzowi takie wartości jak chociażby wdzięczność i poważanie prostego, uczciwego życia (np. w odcinku, gdzie Sara, tęskniąc za wolnością, zamienia się miejscami z młodocianą złodziejką Jo Pitts) czy konieczność posiadania kręgosłupa moralnego (w odcinku, gdzie cennym skarbem poszukiwanym przez mieszkańców Avonlea okazuje się być Biblia i przywołany przez odkrywców etos pierwszych osadników). Dydaktyzm płynący z przedstawianej historii nie jest jednak nachalny, lecz umiejętnie wpleciony w pełną humoru i ciepła opowieść, której akcja przebiega dość wartko. To powoduje, że „Droga do Avonlea” może być świetną propozycją na rodzinny wieczór filmowy.
Na bazie serialu powstał też cykl powieści „Sara w Avonlea”. W języku polskim wydano 15 tomów. Warto podsunąć tę pozycję swobodnie już czytającym dzieciom. Będzie to dla nich nie tylko świetna zabawa, ale i swoisty „detox” wobec antywartości, z jakimi stykają się we współczesnej kulturze.