
Historia Marty.
Była przekonana, że tym, co uczyni ją spełnioną, szczęśliwą i naprawdę wolną, jest kariera zawodowa, dlatego postanowiła zrobić wszystko, by zostać tzw. kobietą sukcesu.
Obiecała sobie, że dla rodziny nie porzuci własnych marzeń, nie zrezygnuje z niezależności. Nie pozwoli, by mężczyzna pozbawił ją wolności, godności i wewnętrznej radości. Doskonale znała opowieści o służalczych żonach, mających albo dominujących mężów (poniżających je przy pierwszej lepszej okazji), albo takich, którzy potrzebują nie kobiet, a matek, opiekujących się nimi jak dziećmi – dokładnie tak wyobrażała sobie małżeństwo. Ona oczekiwała od życia czegoś więcej. Zasługiwała na to, by być niezależną, spełnioną oraz szanowaną kobietą. Wiedziała, czego chce i postanowiła tego dokonać. W tym planie nie było miejsca dla kogoś, kto przeszkodzi jej rozwinąć skrzydła (według niej do tego sprowadzała się rola każdego męża).
Mijały lata. Marta robiła wszystko, by osiągnąć swój cel. Ukończyła dwa kierunki studiów jednocześnie, co wiele ją kosztowało, ale pozwoliło uwierzyć, że “chcieć to móc”. Jeszcze jako studentka angażowała się w rozmaite akcje wolontaryjne, odbywała szkolenia, kursy – była przekonana, że zagwarantuje jej to silną pozycję na rynku pracy (nie myliła się). Na początku pogodzenie wszystkich obowiązków stanowiło dla niej ogromne wyzwanie, ale z czasem przywykła do trybu, jaki sobie narzuciła. Jeśli miałaby ten okres opisać przy pomocy jednego słowa, byłoby to “poświęcenie”. Doceniono jej wysiłek – zaraz po studiach, pozostawiając wszystkich kandydatów daleko w tyle, otrzymała zatrudnienie, o jakim marzyła.
No, może niezupełnie… Owszem, praca w cenionej korporacji miała swoje niezaprzeczalne plusy, ale wiązały się z nią również pewne problemy, które znacznie utrudniały jej życie… W firmie spędzała większość czasu. Zwykle musiała pracować także w domu, kosztem prywatnych spraw. Męczyły ją ciągłe konflikty i konieczność podporządkowania się przełożonemu, który w każdym – bez wyjątków – potrafił zabić kreatywność, pewność siebie oraz chęci do działania. Szczerze go nie znosiła, ale “robiła swoje”, bo wiedziała, po co tam jest. Nic nie było w stanie jej powstrzymać. Ani on, ani przepłakane noce. Stawiała się w pracy na każde jego wezwanie (z tego powodu wielokrotnie zmieniała własne plany, odwoływała spotkania z rodziną, ze znajomymi – z czasem przestali się odzywać) tylko po to, by awansować. Służbowy telefon, dzwoniący bez względu na godzinę czy dzień tygodnia, niejednokrotnie miała ochotę rozbić o podłogę. Ciągła presja, nieustająca walka (najpierw o zdobycie, później utrzymanie swojej pozycji w zespole) oraz wymagania przełożonych (nie znoszących sprzeciwu, oczekujących pełnego zaangażowania) powodowały, że Marta czuła się przytłoczona obowiązkami, wyczerpana, przygnębiona, sfrustrowana i zestresowana. Doskwierała jej samotność. Nie miała czasu ani dla siebie, ani dla innych. Owszem, otaczało ją wielu ludzi – spotykała ich każdego dnia w pracy, na imprezach firmowych, wyjazdach – jednak przy nich nie była sobą. Nie mogła. W końcu jest profesjonalistką. Brak bliskiej osoby, na której mogłaby się oprzeć w trudnych chwilach, stawał się nie do zniesienia. Pocieszenia szukała w alkoholu, całonocnych imprezach oraz przelotnych romansach, jednak tam go nie znalazła. Kolejne awanse, a także wysokie zarobki, których wielu jej zazdrościło, cieszyły tylko przez chwilę…
W momencie kiedy osiągnęła wszystko, czego pragnęła – zdobyła szczyt swoich marzeń – dostrzegła, że wcale nie daje jej to szczęścia. Czuła się tak, jakby działała wbrew sobie, robiła coś, czego naprawdę nie chce. Inaczej wyobrażała sobie smak sukcesu. Uległa iluzji – sądziła, że kariera jest najważniejsza i niezbędna do tego, by być szczęśliwym, spełnionym człowiekiem. Całe dotychczasowe życie podporządkowała przekonywaniu siebie oraz innych, że jest wystarczająco mądra, wystarczająco ważna, wystarczająco silna… Po drodze zgubiła to, czego tak bardzo stracić nie chciała – wolność, godność oraz wewnętrzną radość. Nie poświęciła niczego dla męża czy dzieci, ale poświęciła wszystko dla pracy, dla obcych ludzi, których z wzajemnością nienawidziła. Chciała być szczęśliwa, podziwiana i szanowana, tymczasem sama nie mogła patrzeć na swoje odbicie w lustrze – gardziła osobą, którą się stała. Zrozumiała, że wszystko to, co robiła do tej pory, było gonitwą za wiatrem. Nie tego szukała przez te wszystkie lata. W głębi serca pragnęła miłości – bezwarunkowej akceptacji ze strony kogoś, na kim mogłaby polegać, komu mogłaby powierzyć swoje troski, kto nigdy jej nie zawiedzie, nie porzuci. To po to trudziła się przez cały ten czas – by ktoś ją dostrzegł, docenił, zrozumiał, powiedział, że jest coś warta, że może wszystko, że niczego nie musi… Wiedziała jedno – nie chce tak dłużej żyć. Nadszedł czas na zmiany…
