Anna Kopeć
W czwarty czwartek listopada w Stanach Zjednoczonych obchodzone jest co roku Święto Dziękczynienia. To dobra okazja dla nas, żeby przybliżyć dzieciom (i nie tylko), skąd się to święto wzięło i jak wspaniale Bóg przygotował „lądowanie” pielgrzymów w Nowym Świecie.
To bardzo fascynująca historia. Kiedy angielscy chrześcijanie, uciekając z własnego kraju przed przymusem przynależności do jednego państwowego kościoła anglikańskiego, osiedlili się w Holandii, zobaczyli, że wpadli z deszczu pod rynnę. Ich sposób zarabiania na utrzymanie różnił się od tego, do jakiego przywykli w Anglii. Musieli pracować w fabrykach całymi rodzinami, włączając w to dzieci. To spowodowało, że dzieci gorzej się uczyły i gorzej się zachowywały (zbyt szybko dorastały). Po 11 latach pobytu w Holandii wiele wskazywało na to, że nie jest to miejsce, do którego Bóg chciał ich przesiedlić. Postanowili wyruszyć dalej – do tak zwanego Nowego Świata.
W tym samym czasie Bóg przygotowuje dla nich „wyjątkowe narzędzie”, o którym pielgrzymi, bo tak od tej pory będą nazywani, nie mają pojęcia. Po wielu trudach, rozterkach i modlitwach pielgrzymi wyruszyli w końcu z Plymouth na statku o nazwie Mayflower. Chrześcijanie to 35 dorosłych osób i 32 ich dzieci, reszta ze 102 pielgrzymów to Anglicy szukający wrażeń bądź nowych możliwości zarobku. Ale wszyscy oni stali się pielgrzymami zmierzającymi do Nowego Świata i dzięki Bogu dobrze się ze sobą dogadywali, bo choć wyruszyli w nieznane z różnych powodów, to łączył ich wspólny cel – nadzieja na lepsze życie w Ameryce. Musieli to być bardzo odważni ludzie, ale bez opieki Boga…
Ta wspólna zgodna podróż pokazała także, że można żyć ze sobą, nie zmuszając nikogo do wiary w Boga, ale też nie prześladując nikogo, bo w Boga wierzy. Była to lekcja tolerancji (choć to słowo w dzisiejszych czasach jest perwersyjnie wykorzystywane do walki z Bogiem) i zalążek fundamentu, na którym zostaną w przyszłości zbudowane Stany Zjednoczone Ameryki.
Po 65 dniach podróży pielgrzymi ujrzeli ląd, ale wylądowali nie tam, gdzie zamierzali.
Bóg przygotował dla nich bardziej odpowiednie miejsce.
Wylądowali już zimą. I tej zimy prawie połowa z nich zmarła, ale wiosną… Jak wielkie musiało być to dla nich zaskoczenie, kiedy usłyszeli powitanie w swoim ojczystym języku! Otóż odwiedził ich Samoset, Indianin, który znał kilka słów po angielsku. Skąd?
Cofnijmy się do momentu, kiedy pielgrzymi jeszcze nie byli pielgrzymami…
Kiedy angielscy chrześcijanie ze Scrooby w hrabstwie Nottingham (Nottinghamshire) postanowili uciekać z Anglii, bo chcieli, żeby ich kościół był niezależny i nie podlegał władzy kościoła anglikańskiego, w tym samym czasie Bóg przygotowywał dla nich pomoc – „wyjątkowe narzędzie”.
Ich pomocnik musiał wiele przejść. Squanto, bo o nim mowa, został porwany w wieku 20 lat i wywieziony do Anglii. Jego prawdziwe imię to Tisquantum, ale zostało ono uproszczone przez Anglików, którzy go schwytali. Squanto podczas swojego pobytu w Anglii uczy się… języka angielskiego. Po 9 latach w drodze powrotnej do Ameryki zostaje znowu porwany z zamiarem sprzedania go Hiszpanom w niewolę. Jednak zamiast tego trafia pod opiekę mnichów, a stamtąd znowu do Anglii. Historia ta powtarza się kilkakrotnie – pięć razy Squanto próbuje wrócić do domu i udaje mu się to dopiero za szóstym razem, po 14 latach. Wraca, ale okazuje się, że jest jedynym ocalałym ze swojego plemienia, które dwa lata przed jego powrotem, w 1617 roku, wymarło z powodu nieznanej choroby. Squanto wraca w 1619 roku, a pielgrzymi lądują na terytorium jego plemienia w roku 1620. Samoset to przyjaciel Sqanto, który nauczył się od niego kilku słów po angielsku i właśnie nadarzyła się okazją, żeby swoją nowo nabytą wiedzą się popisać!
Teraz widać, że pielgrzymi mieli za co dziękować Bogu. Bóg przygotował im pomoc, o jakiej nawet nie śmieli marzyć. Squanto mówił w ich ojczystym języku i nauczył ich, jak żyć w tym nowym świecie, jak polować na indyki, jelenie i niedźwiedzie, łowić pstrągi i zbierać małże. Pokazał im jadalne jagody i orzechy. Ale najważniejsze było pokazanie im, jak nawozić ziemię, żeby mogli zwiększyć plony – na każde nasionko czy sadzonkę trzeba zakopać w ziemi trzy małe rybki!
IT WORKED!
William Bradford, jeden z pielgrzymów i gubernator Nowego Plymouth, nazwał Squanto „wyjątkowym narzędziem zesłanym przez Boga”. Wiedza Squanto okazała się bezcenna i jesienią 1621 roku pielgrzymi mieli wyjątkowo obfite żniwa. Gubernator zarządził ucztę, na którą został zaproszony wódz Massasoit (wódz plemienia Wampanoag, z którego pochodził Samoset, przyjaciel Squanto i w którym Squanto żył od czasu powrotu do domu do przybycia pielgrzymów). Wódz przybył z 90 Indianami i kilkoma ubitymi jeleniami.
Pomimo wielu przeciwności pielgrzymi dziękowali Bogu za wszystko i zapewne mieli świadomość tego, że to Bóg jest Bogiem historii.
Każdy dzień jest dobry, żeby dziękować Bogu!
Ale Squanto trwał przy nich [pielgrzymach] i był ich tłumaczem i wyjątkowym narzędziem zesłanym przez Boga, dla ich dobra, narzędziem, którego nawet się nie spodziewali. Pokazał im jak uprawiać kukurydzę, gdzie łowić ryby… był także ich przewodnikiem, który pokazał im nieznane, ale przydatne miejsca i nigdy ich nie zostawił, aż do śmierci.
Jeśli chcecie znaleźć powiązanie tej historii z historią naszej Pierwszej Rzeczypospolitej, to zachęcam do obejrzenia nauczania na ten temat: