Kiedy posyłaliśmy z mężem córkę do 1 klasy szkoły podstawowej, nawet nie podejrzewaliśmy, z jakimi problemami przyjdzie nam się borykać.
Jesteśmy z mężem nawróceni i oboje zdajemy sobie sprawę, że dziecko jest darem od Boga i On oczekuje od nas, że swoje rodzicielskie zobowiązania wypełnimy zgodnie z Jego wolą. Przez 2 lata bytności dziecka w szkole okazało się to trudne. W domu córka ma wpajane chrześcijańskie zasady i zgodnie z nimi chcemy ją wychować. Już w pierwszej klasie na lekcjach uczono ją o teorii ewolucji, oczywiście nie wspominając nic o kreacjonizmie. Kiedy córka chciała o kreacjonizmie wspomnieć, usłyszała tylko, że na tej lekcji nie ma pytań. Niestety czerpie też wzorce od rówieśników i są to wzorce, z których często nie jesteśmy zadowoleni. W szkole nasze dziecko nauczyło się kłamać i tego, że na więcej można sobie pozwolić, jeśli chodzi o zachowanie, głośne rozmowy itp. Córka spotkała się też z agresją ze strony innego dziecka. Została kilkukrotnie uderzona, niszczone były jej prace. Najsmutniejszy w tym wszystkim był fakt, że przez cały rok szkolny nikt nie był w stanie poradzić sobie z tą sytuacją. O wszystkim wiedział bezradny nauczyciel, wiedzieli rodzice i pani pedagog – przez 10 miesięcy nic nie udało się z tym zrobić.
Wygląda na to, że szkoła, którą my pamiętamy, z nauczycielami, do których miało się szacunek, którzy nie bali się zwrócić uczniowi uwagi za złe zachowanie czy posadzić ucznia w oślej ławce, odeszła w niepamięć.
Dlaczego zdecydowaliśmy się na edukację domową? Przede wszystkim ciężko nam było ciągle tłumaczyć dziecku, dlaczego inni uczniowie nie zachowują się zgodnie z zasadami, którymi my się kierujemy i według których wychowujemy dziecko i dlaczego za złe zachowania nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Dlaczego wolno innym uczniom mówić brzydkie słowa, korzystać z komórek i dlaczego nikt nie wie, że osobom starszym należy mówić: „dzień dobry”? Dlaczego inni mogą kłamać, a mnie się za to karze? Dlaczego muszę ciągle robić te same zadania, skoro to wszystko już dawno potrafię i nikt nie chce pójść ze mną dalej z programem?
Nawet jak Bóg zsyła złe rzeczy, to zawsze może z nich wyniknąć coś dobrego. Tak też było w przypadku chińskiego wirusa COVID-19, kiedy wszyscy zostaliśmy „przymuszeni” do edukacji domowej. Po kilku tygodniach walki okazało się, że nasze relacje z dzieckiem ulegają poprawie, a większość złych zachowań znika. Potrafię pogodzić swoje obowiązki z nauczaniem dziecka. Co więcej potrafimy zrobić wszystko szybciej, bardziej efektywnie i skupić się na tych elementach, które córkę najbardziej interesują. Zawsze z podziwem patrzyłam na kobiety, które domowo nauczają swoje dzieci. Teraz ja jestem jedną z tych kobiet. Wiem, że zawsze mogę liczyć na ich pomoc i cieszę się, że takich osób, które jak ja podjęły to wyzwanie, jest coraz więcej. Z Bożą pomocą wszystko musi się udać.