Martyna Sikora

Temat szkoły w ostatnim czasie jest bardzo popularny. Strajk nauczycieli, problemy
związane z egzaminami, ciągłe zamieszanie. Jeśli popatrzeć szerzej, temat edukacji w Polsce od kilku lat wzbudza coraz większe społeczne zainteresowanie. Wprowadzenie obowiązku szkolnego dla dzieci sześcioletnich wywołało bardzo silne emocje i sprawiło, że wielu rodziców postanowiło wziąć sprawy we własne ręce. Myśląc o przyszłości swoich dzieci, postanowili w jakiś sposób uchronić je przed systemem edukacji w tym wieku. Wielu rodziców uzyskało dla dzieci odroczenie realizacji obowiązku szkolnego, zanotowano też wtedy gwałtowny wzrost uczących się w ramach edukacji domowej. Tak naprawdę od kilku lat temat edukacji wywołuje gorące dyskusje przy różnych okazjach, czy to kwestii 6-latków, likwidacji gimnazjów, czy strajku nauczycieli.

Uważam jednak, że te kwestie to tylko wierzchołek góry lodowej, tak naprawdę nie dotykają one istotnych zagadnień związanych z systemem edukacji w Polsce. Nawet jeśli nauczyciele zaczną zarabiać godne pieniądze i ustaną przetasowania z systemu 8+4 na 6+3+3 i z powrotem, nie uzdrowi to naszego systemu szkolnictwa. Bo problemy z nim związane są głęboko zakorzenione w funkcjonującym modelu.
W 3 klasie gimnazjum postanowiłam uczyć się w ramach edukacji domowej, w 2018 roku zdałam maturę, przygotowując się do niej jako homeschooler. Dziś opiszę kilka głównych wad polskiego systemu edukacji, które moim zdaniem mają najbardziej negatywny wpływ na uczniów, a co za tym idzie, na polskie społeczeństwo,
Dlaczego polska szkoła wygląda tak, jak wygląda?
Polski system edukacji został zbudowany na XIX-wiecznym modelu pruskim, stworzonym na potrzeby rozwijającego się wtedy państwa pruskiego. Nie miał on tworzyć wolnych, nieszablonowych, samodzielnie myślących badaczy i naukowców, ale posłusznych państwu i prawu żołnierzy i robotników fabryk. Chodziło o stworzenie społeczeństwa, którym łatwo będzie sterować, posłusznego, wykonującego rozkazy. Ten system, choć wysoce nieefektywny, wciąż jest stosowany w wielu krajach. Na grunt polski został przeniesiony prawie bez zmian. Zmieniły się czasy, oczekiwania, a polskie dzieci są podobnie kształcone jak te za czasów II Rzeszy.
W marcu 2019 r. został opublikowany raport „Szkoła dla innowatora”, który jest wynikiem przeprowadzonego na zlecenie MEN projektu badawczego, którego zadaniem było dokonanie analizy dotyczącej kształcenia kompetencji proinnowacyjnych w szkołach. Niestety wyniki nie przedstawiają się dobrze. Autorzy raportu twierdzą:
„Obowiązująca podstawa programowa (…) Nie wskazuje celów najistotniejszych dla podmiotowości wychowanka, takich, jak: niezależność emocjonalna, wiara we własne siły, ciekawość poznawcza, samodzielność, podejmowanie działań, kreatywność, umiejętność współpracy, komunikacji, potrzeba samodoskonalenia”.
Już nawet naukowcy działający na zlecenie rządu twierdzą, że polski system edukacji nie sprzyja samodzielnemu myśleniu i indywidualnemu rozwojowi dziecka. W tej chwili nie są to przypuszczenia czy subiektywna opinia, ale wyniki badań. Jak to jest, że w czasach, w których jako zawodowe kompetencje przyszłości wyróżnia się umiejętności, takie jak krytyczne myślenie, kreatywność, wnioskowanie i podejmowanie decyzji, a także kompleksowe rozwiązywanie problemów, obecny system edukacji nie kształci ich, a nawet skutecznie powstrzymuje ich rozwój?
Co jest nie tak?
Każde dziecko rodzi się z naturalną ciekawością świata, chęcią poznawania go i uczenia się. Bardzo często przeżywa zachwyt nad tym, co widzi i co go otacza, pozytywne emocje napędzają je, by się uczyć i tak naprawdę sprawiają, że to się dzieje. …A potem taki młody człowiek idzie do szkoły, gdzie nie ma możliwości wyboru, czego się uczy i kiedy się uczy. Wiedza jest mu z góry narzucona, zaplanowana przez podstawę programową, którą trzeba realizować krok po kroku. Chciałabym zauważyć, że w tym wypadku w pułapkę wpadają zarówno nauczyciele, jak i uczniowie. Obie te grupy nie mają czasu na kreatywne działanie, na próbę przedstawienia tematu w innowacyjny sposób. Uczniowie mają świadomość, że to, czego się uczą, jest im z góry narzucone, zaplanowane. Autorzy raportu twierdzą, że używanie sformułowania „podstawa programowa” przez nauczycieli w komunikacji z uczniami może być czynnikiem destrukcyjnie wpływającym na kompetencje proinnowacyjne.
„Taki sposób komunikacji uprzedmiotawia uczniów, uczy ich, że procesy poznawcze są
czymś znajdującym się poza ich umysłem, narzuconym, kontrolowanym z zewnątrz przez autorytet”- twierdzą autorzy.
Oczywiście nawet jeśli nauczyciele nigdy nie wspomną o podstawie programowej na lekcjach, to przecież nie uda się ukryć jej istnienia. Intensywny plan nauki i ścisła jego realizacja nie daje możliwości, by uczeń indywidualnie wybierał kierunek czy dziedzinę, w której w danej chwili chce się rozwijać. W szkole uczeń nie ma możliwości zostać odkrywcą, eksplorować tematy, które aktualnie go pochłaniają i realnie cieszyć się ze zdobywanej wiedzy.
Przez to, że w programie wszystko jest z góry zaplanowane, nie pozostaje już miejsca na indywidualizm i spontaniczną aktywność uczniów. Dodatkowo uczniowie w szkole uczą się często suchych faktów, wręcz encyklopedycznej wiedzy. Jest im ona podawana „ na tacy”, pod nos, nie muszą wkładać własnego wysiłku, by ją zdobywać. Nie są uczeni poszukiwania informacji i krytycznego ich selekcjonowania. Automatycznie ustawia to ich w pozycji biernej, nie podejmują prawie żadnego wysiłku, by zdobywać daną wiedzę. Przy współczesnym dostępie do informacji konieczna jest umiejętność poszukiwania konkretnej wiedzy, drążenia tematu, a także krytycznej oceny. Szkoła kiedyś się skończy i dorosły człowiek będzie zmuszony samodzielnie poszukiwać koniecznych informacji.
Kolejną wadą szkoły, wiążącą się z poprzednią, jest promowanie uczenia się
powierzchownego, znanego powszechnie jako zasada 3xZ ( zakuć, zdać, zapomnieć).
Ale jak to? Przecież każdy nauczyciel chce, by uczniowie zapamiętali na zawsze nauczone informacje. Chce, ale podstawa programowa przewiduje ogrom informacji do nauczenia w bardzo krótkim czasie. Dodatkowo nie są to umiejętności, ale często sucha wiedza i fakty. A testy i sprawdziany wymagają przyswajania ich bardzo szybko. W wyniku tego uczniowie zapominają – według autorów raportu – aż 90% wiedzy nauczanej w szkole. Statystyki są przerażające. Uczniowie przygnieceni taką ilością materiału w wyniku przesytu zaczynają tracić chęć indywidualnego zdobywania wiedzy. W ten sposób zabija się w nich naturalną ciekawość świata. Z postawy aktywnego odkrywcy przechodzą do pozycji biernego słuchacza, który tylko czeka na chwilę zwolnienia z przymusu przyswajania nowych informacji i nauki. Jednym z moich „ulubionych” elementów nauki w szkole były projekty dodatkowe, dla ambitnych. Sama zrobiłam ich kilka w swojej szkolnej karierze. Nie, nie dlatego, że interesowały mnie strefy klimatyczne i ich roślinność, ale oczywiście z powodu zysku, jaki mogłam dzięki nim osiągać w postaci wyższej oceny… Dziś to wydaje się śmieszne. Myślę, że gdyby każdy uczeń działał w wolności i nie zabito w nim naturalnej chęci rozwoju i szukania wiedzy, bez problemu zrobiłby kilka „dodatkowych projektów” i z chęcią je zaprezentował. Ale kto ma na to czas, gdy trzeba walczyć o przetrwanie podczas pochłaniania dziennej dawki materiału?

Podejdźmy też do tego z innej strony. Skoro ze szkoły na trwałe zapamiętujemy 10%
informacji, to oznacza, że niepotrzebnie poświęciliśmy 90% czasu, by przyswajać wiedzę, której dziś nie mamy. Sposób uczenia się w szkole jest nieefektywny. Trudno to nazwać inaczej niż marnotrawieniem czasu. Pomyśl sobie teraz o trzech rzeczach, które byś zrobił, gdybyś mógł poświęcić na nie 90% czasu, który poświęciłeś szkole. Albo co mogłoby robić twoje dziecko? Mówią, że czas to pieniądz, a ja uważam, że czas jest bezcenny. W szczególności w wieku dziecięcym i młodzieńczym. Ile rodzinnych więzi mogłoby zostać pogłębionych? Ile pasji mogłoby zostać odkrytych? Ile dzieci mogłoby się rozwinąć i rozkwitnąć? Ile czasu moglibyśmy poświęcić na rozmyślanie lub robienie tego, co lubimy? Niestety, pomimo problemów, o których wspomniałam powyżej, istnieje kolejna wada szkoły, która towarzyszy prawie wszystkim jej działaniom. Jest to wsadzanie uczniów w ramy i karanie tych, którzy poza nie wychodzą. Doskonale wiemy, że dzieci są różne, ludzie są różni. Mają inne charaktery, usposobienie, tempo reakcji. Jednak szkoła akceptuje tylko jeden rodzaj ekspresji, jedno tempo reakcji i rozwoju. Nie można być za szybkim i zbyt aktywnym lub aktywnym, gdy nauczyciel tego nie oczekuje. Za to na uczniów, którzy są wolniejsi, mniej aktywni, wywiera się presję, wskazując wzór zachowania w innym uczniu, który akurat wpisuje się w te ramy. W rezultacie większość dzieci nie jest taka, jaka być powinna. Czy nie jest to krzywdzące dla ludzkiej psychiki? Jaki ma to wpływ na poczucie wartości młodego człowieka? Autorzy raportu twierdzą:
„W polskich szkołach na ogół nie wzmacnia się zachowań kreatywnych, indywidualizm jest niekiedy wręcz zwalczany, promuje się postawy zachowawcze, a jednostki niepodporządkowane spotykają się ze społecznym ostracyzmem”.
Bardzo klasycznym przykładem takiego zjawiska jest sytuacja, w której uczniowie mają
zinterpretować wiersz. Program wymaga jednej odpowiedzi, zgodnej z kluczem. Zazwyczaj zgodnej z powszechną interpretacją danego dzieła. Jednak sprawia to, że uczniowie nie myślą o tym, co dany utwór znaczy dla nich, ale o tym, jak interpretuje go „klucz”. Zamiast prób zgłębiania własnej osoby, uczuć własnych i uczuć autora, uczeń realizuje pytanie „Co autor albo raczej „klucz” miał na myśli? Myślę, że jest to sytuacja, w której młodych ludzi okrada się z radości kontemplowania sztuki, ponieważ nie robią tego dla siebie, ale dla kogoś, często ponosząc w tej dziedzinie porażkę. Spotykam wielu dorosłych i nastolatków, którzy przy jakimkolwiek kontakcie ze sztuką od razu rezygnują, mówiąc że się do tego nie nadają, że to nie ich „klimat”. Uważam jednak, że każdy człowiek posiada pewien poziom wrażliwości, który pozwala mu, na swoim poziomie, doceniać i delektować się pięknem i estetyką

Innym przykładem, gdzie uczniów wsadza się w ramy, jest to, że ze względów
organizacyjnych zajęcia są ściśle podzielone na lekcje i przerwy. Na lekcjach zaleca się
siedzenie w ławce i koncentrację na wykładowcy, a na przerwach dzieci mają możliwość do odpoczynku i zabawy. Daje to bardzo małą wolność uczniom pod kątem tego, kiedy i jak chcą zdobywać wiedzę. Pamiętajmy, że dzieci uczą się w bardzo różny sposób. Ten, który będą preferować słuchowcy, niekoniecznie będzie odpowiadał kinestetykom, którzy, aby się uczyć, potrzebują być w ruchu. W klasie nie ma dla nich miejsca, a system nie przewiduje dla nich możliwości uczenia się zgodnie z ich potrzebami. Nie nazywam możliwością zajęcia na sali lub na dworze, raz na jakiś czas, ponieważ dzieci na co dzień uczą się w klasie. Po za tym warunki teoretycznie sprzyjające nauce trwają tylko przez 45 min, potem należy przerwać naukę. Jeśli uczeń zainteresuje się danym tematem, nie ma możliwości dalej go zgłębiać, ale musi udać się na przerwę. Z tego powodu znowu ukróci się pewną spontaniczność i zachwyt ucznia na rzecz dyscypliny. Dzięki niej szkoła tak bardzo dobrze działa, jednak czasami trzeba wiedzieć, kiedy warto wyjść poza plan i czy warto poświęcać kreatywność na rzecz organizacji. Chwilowe zaciekawienie i impuls można wykorzystać do zgłębienia nowej wiedzy, może nawet do odkrycia nowej pasji. Jednak w panującym porządku nie ma na to miejsca. Uczniom brakuje pewnej swobody i wolności w ich procesie nauczania. Takie powtarzające się sytuacje hamują pewną spontaniczność i innowacyjność uczniów.
I co z tego wszystkiego wynika?
W rezultacie działań szkoły otrzymujemy młodzież, która jest nauczona bierności, ma poczucie, że im się należy, bo przeszli cały system szkolny, zdali maturę, ukończyli studia, zrobili wszystko, by iść do pracy i zarabiać miliony.
Niestety, we współczesnym świecie trzeba jeszcze czegoś – własnej inwencji. Uważam, że nie jest winą tych ludzi, że tak myślą, przecież przez lata nauczyciele, rodzice, społeczeństwo tak obrazowało im rzeczywistość. Nie zawsze młode osoby są świadome siebie i często mogą nie zdawać sobie sprawy z takiego stanu rzeczy. Wiele osób musi przejść „zimny prysznic”. Niestety, system edukacji nie wspomógł w nich rozwoju kreatywności i spontaniczności, cech proinnowacyjnych.
W rezultacie na bierność ludzi młodych narzekają pracodawcy, można też uznać ją jako jedną z przyczyn niskiej frekwencji wyborczej w grupie wiekowej 18-29 (np. w ostatnich wyborach samorządowych) lub istnienia grupy społecznej NEET (ang. not in employment, education or training) – grupy społecznej tworzonej przez młode osoby, które nie pracują, nie uczą się ani się nie doszkalają, aby zdobyć kwalifikacje i znaleźć pracę.
Ale czy wszystkie placówki są takie złe?
Wielokrotnie słyszałam od innych rodziców, gdy dowiadywali się, czemu ja lub moja siostra uczymy się w ramach edukacji domowej, takie słowa: Nasza szkoła jest fajna, nie jest idealna,ale jest ok, jestem zadowolona. Dzieci jeżdżą często na wycieczki, mają dobrą wychowawczynię, więc nie uważam, aby chęć poznawania świata była zabijana w moim dziecku. Poza tym po szkole mój syn chodzi na zajęcia piłkarskie, ma hobby, stawiam na jego indywidualny rozwój. Chcę powiedzieć, że ten artykuł nie jest atakiem na rodziców, nauczycieli czy sposób wychowania. Piszę o systemie, który jest wszędzie taki sam, obowiązuje – bez względu na dobrą wolę nauczycieli – we wszystkich placówkach oświaty w Polsce, na który ani rodzice, ani nauczyciele nie mają wpływu, wręcz stają się jego ofiarami, zaraz po dzieciach. Moim celem nie jest wzbudzenie poczucia winy, ale skłonienie do przemyśleń i jeśli jest to możliwe, do podjęcia działań, które miałyby uchronić dziecko przed negatywnymi skutkami działania systemu oświaty.
A może jakaś alternatywa?
Choć wciąż mało popularne, w Polsce są i rozwijają się alternatywne modele edukacji. Jest coraz więcej szkół Montessori, społecznych, demokratycznych, coraz więcej dzieci uczy się w ramach edukacji domowej. Uważam, że jest to bardzo pozytywne zjawisko. Niestety, nawet osoba niechodząca do klasycznej szkoły nie jest w stanie całkowicie uciec od systemu i podstawy programowej, która obowiązuje w Polsce. Będąc homeschoolersem, sama tego doświadczyłam. Mimo swobody, jaką miałam, musiałam koniec końców nauczyć się przynajmniej minimum wymaganego materiału w podstawie programowej. Sposobem, aby całkowicie zwolnić się z tego obowiązku, może być przejście na unschooling, który możliwy jest np. w Wielkiej Brytanii.
Wiem jednak, że nie każdy ma możliwość, by skorzystać choćby z jednego podanego wyżej rozwiązania, ale nie jest to powód, by porzucać temat edukacji, twierdząc, że nie można nic z tym zrobić. Każda duża zmiana zaczyna się od takiej jednej, małej, która dzieje się najczęściej w naszych umysłach. Świadomość zmienia dużo! Najważniejsze jest, byś przemyślał to, co opisałam, a także dostrzegł, jak to wpływa na twoje życie. Mając tę świadomość, jesteś w stanie podjąć zmiany w swoim życiu, zdystansować się wobec obowiązującej szkoły i spróbować oprzeć się negatywnym skutkom tego modelu, czyli: bierności, apatii, pasywności.
